Premiera wiedźmińskiego mini-serialu na popularnej platformie streamingowej spod znaku czerwonej N-ki nie spotkała się pod koniec ubiegłego roku z pozytywnym odbiorem wśród widzów i krytyków, którzy nie pozostawili na producentach suchej nitki. Czy jednak ostatnia produkcja filmowa traktująca o uniwersum wykreowanym przez A. Sapkowskiego naprawdę nie ma nic ciekawego do zaoferowania?
Sprawdźmy to!
Mała uwaga. Niniejszy wpis ma charakter satyryczny i nie stanowi recenzji. Poniżej zostają ujawnione niektóre elementy fabuły serialu.
Pozwólcie zatem, że przeniosę Was do pięknej i różnorodnej krainy, abyście mogli zatopić się w jej naturalnym bogactwie. Od bezkresnych mórz, przez ośnieżone górskie szczyty, aż po mroczne bory, pełne tajemnic i niebezpieczeństw…
Tylko, że większość plenerów wygląda tak:

Jałowy i pierwotny niemal krajobraz kontynentu, na którym niewiele rośnie. Tłumaczy to oczywiście pewne zjawiska i społeczne problemy przedstawione w serialu, ponieważ głodujący obywatele miast i wiosek od początku do końca budują rosnące zagrożenie buntu. Być może również dziejowa przepaść między czasem przedstawionym w omawianym serialu, a tym, który znamy z pierwszych dwóch sezonów opowieści o przygodach Geralta z Rivii, jest na tyle duża, że eksponuje ona geograficzne i klimatyczne przemiany.
W końcu to 1200 lat.
Jednakże…
Poczucie znacznie ograniczonego budżetu jest tutaj aż nadto duże, a wszechobecna bieda plenerów została przykryta tylko cienką warstwą taniego CGI. Widz przez to odczuwać może absolutny brak postępu fabularnego, a zamiast tego potęgowane jest wrażenie tkwienia głównych bohaterów serialu w jednym miejscu.
Taki trochę zbuntowany jestem, ale ogólnie porządny ze mnie gość
Ale pamiętajmy, że aspekt wizualny to tylko jedna z wielu warstw filmowych produkcji, a obok fabuły ważni są także dobrze zaprojektowani bohaterowie.
Wyrzućmy jednak głębokie profilowanie do kosza i wprowadźmy zadziornych buntowników, którzy nie lubią pływać z głównym nurtem. Niech potrafią dobrze walczyć, znając przy tym kilka efekciarskich sztuczek, ale umiejętność budowania zdań wielokrotnie złożonych nie jest wymagana.
Hmmm. Jeden zawadiaka to za mało, napiszmy ich więcej… Sześciu powinno wystarczyć! Płaskie portrety charakterologiczne to jest to! Najważniejsze, aby widzowie byli ich w stanie odróżnić mniej więcej po wyglądzie i policzyć w trakcie scen walki, czy aby jeszcze wszyscy żyją.
Ostatni z rodu, jedyni ocalali z klanowej rzezi i wyrzutkowie z historiami tak długimi i skomplikowanymi, że aż szkoda czasu, żeby uchylać rąbka ich tajemnicy.
Tak, tajemnica…
Jej mgła jest lekiem na wszelkie fabularne niedoróbki, bo wystarczy powiedzieć, że całe życie miało się pod górkę i oczekiwać, że wszyscy zostawią nas w spokoju…
Poniżej transkrypcja jednego z bogatszych dialogów w całym serialu:

Elf z irokezem: Eee, mała. Fajny młotek.
Krasnoludka z niekompletnym uzębieniem: A no fajny! Wytopiłam go sobie raz sama z tego co wykopałam i dosypałam do stopu prochów z mojej zamordowanej i zgwałconej dziewczyny (jakby miało to w jakikolwiek sposób poprawić parametry stali). Pomściłam ją, tłukąc łby jej oprawców, a teraz to już za bardzo nie wiem co robić, bo producenci serialu nie napisali dla mnie bardziej rozbudowanej historii. A jak poznałeś swoją elfkę?
Irokeziasty: Długa historia, hehe xD
„Długa historia”, tak?
Akurat.
Powiedzmy to wszyscy głośno: NIE MA ŻADNEJ HISTORII. Każdy to wie, a jedynie producenci łudzą się, że budując postaci owiane takim właśnie płaszczykiem tajemniczości, wykreowali wspaniałe i barwne uniwersum, które pączkować będzie w następnych latach spin-offami.
Jasne, że nie ma nic złego w kreowaniu ponurych zabijaków z przeszłością, którzy pragną jedynie zemsty na wrogach odpowiedzialnych za ich niedolę. Zemsta to przecież świetny motyw, który sprzeda się dobrze w każdym filmie i serialu, ale czy naprawdę każdy z protagonistów musi być „tym ostatnim ocalałym”, który nie ma już nic do stracenia?
Kłania się tutaj pojęcie stawki, która w Rodowodzie Krwi nie istnieje. Bohaterowie nie mają rodzin, bliskich, czy mentorów do obronienia, a jedynie uwikłani są w mniej lub bardziej toksyczne i niejasne związki.
Idziemy przed siebie, tniemy wszystko co nam wejdzie w drogę, a najwyżej zginiemy. Trudno, nikt po nas płakać nie będzie.
Motyw każdego protagonisty Rodowodu Krwi
Widz przez takie, a nie inne wykreowanie historii bohaterów zwyczajnie nie ma szans przywiązać się emocjonalnie do któregokolwiek z nich, bo wszyscy są tak samo jałowi i poza mięśniami czy paroma zaklęciami niczego fabularnie nie wnoszą.
Dobra robota, Peplix
Pierwsze dwa sezony netfliksowego Wiedźmina oglądały się na tyle dobrze, że decyzyjne osoby najwyraźniej wpadły na chytry plan pozyskania nowych abonentów, bazując wyłącznie na głośnej marce. Minimalna inwestycja, brak zaangażowania znanych aktorów i naprawdę kiepsko napisana historia.
Rodzimi puryści w kraju nad Wisłą i prawdziwie koszerni fani prozy „wielkiego mistrza fantasy” – Andrew Sapkowskiego zarzucali poprzednim produkcjom zbyt luźne podejście do estetyki oryginału, brak „słowiańskości” i wyciągali na wierzch szereg rasistowskich wręcz argumentów, których pozwolę sobie tutaj nie przytaczać. Wstydźcie się, ludzie!
Jednakże to co producenci Rodowodu Krwi zrobili z elfami, to już zupełnie inny poziom abstrakcji, w obliczu którego tolerancja znajduje swoją granicę…
Elfy w różnych smakach
Abstrahując już od koloru skóry, który nie powinien być przedmiotem dyskusji, bardzo ubolewam nad doborem aktorów, którzy poza nędzną grą, po prostu odstraszają wstrętną aparycją.
Można powiedzieć, że skoro czepiam się już wyglądu aktorów, to pewnie serial wcale nie jest taki zły, a jedynie recenzent jest uprzedzony.
Uważam jednak, że tak usilne „pepliksowe” łamanie schematów przekroczyło poziom zdrowego rozsądku i z rasy elfów, która w wielu fantastycznych lore przedstawiana była jako bardzo podniosła, dystyngowana i subtelna, tak tutaj producenci zaserwowali nam festiwal kanciastych i szpetnych mord.
Sami spójrzcie na te barowe gęby:


Są elfi wojownicy i magowie, młodzi, starzy, orientalni, nordyccy, z włosami i bez. Jest nawet elfka pamiętająca Dynastię Ming (?) Ta ostatnia szczególnie zasługuje na naszą uwagę, bo mnogość motywów azjatyckich jest w świecie znanym z „oryginalnego” netfliksowego serialu zupełnym novum.
Chińscy wiedźmini.
Czujecie to? To wspaniały pomysł na nowy serial Netfliksa! Może nawet jakiś cross…

Nawiasem mówiąc, pamiętaliście, że w Wielkim Murze grał Pedro Pascal? Ach te blaski i cienie kariery aktora…
Ad rem.
Po obejrzeniu Rodowodu Krwi odniosłem wrażenie, że twórcom serialu przyświecała tylko jedna idea:

Serio, nie mam nic przeciwko obsadzaniu ról aktorami o rozmaitym pochodzeniu, w końcu reprezentują one w fikcyjnym serialowym świecie mieszkańców różnych królestw, ale działanie producentów i osób odpowiedzialnych za PR w Netfliksie uważam za prawdziwie rasistowskie.
Ała! Dlaczego?
Nie można dobrze wykreować postaci, odzierając ją z jej historii i usposobienia, a całkowicie skupiając się na tym jak wygląda. A w Rodowodzie Krwi każdy musi być inny! Szkoda, że tylko na nieruchomym obrazku…
Tak głupie i bezrefleksyjne zabiegi są w istocie sabotowaniem idei tolerancji, o którą przecież wszystkim nam obecnie chodzi. Intencjonalne lub nie – to bez znaczenia, bo to szkodliwe zabiegi.
Ktoś tu zagalopował się za daleko…
Trudno oprzeć się tutaj wrażeniu, że twórcy przesadzili z estetyczną różnorodnością, z którą później nie do końca wiedzieli co zrobić, natomiast w paskudnym kontraście stoi tutaj wszechobecna scenograficzna bieda, która nawet odrobinę nie wskazuje na różne pochodzenie geograficzne bohaterów.
Nie wszystko złe
Na koniec parę słów o bestii, która moim zdaniem jest chyba jedynym mocnym punktem tego serialu. Uważam, że została ona całkiem zgrabnie zaprojektowana i spełnia swoje zadanie.
Wychudzona, ksenomorficzna wręcz i budząca niepokój sylwetka, możliwość latania i trzy macki rażące promieniami, które zamieniają nieszczęśników w krwawą mgiełkę. Do tego ślepia, które nie przypominają oczu jakiejkolwiek znanej dotąd żywej istoty, uniemożliwiające odczytanie intencji bestii. Szybka, wielka, mordercza i nie z tego świata.

Szkoda, że jej udział stanowi nędzny procent wszystkich zdjęć serialu…
Co można było poprawić?
Poza wymienionymi wcześniej punktami warto zatrzymać się na chwilę na postaci Jaskra, który jako jedyny ze szpicy bohaterów głównego serialu pojawił się i tutaj. Producenci niestety ograniczyli jego obecność do rozpoczęcia i zakończenia całej historii, ustanawiając go niejako klamrą dla produkcji.
Uważam jednak, że jego obecność we wszystkich scenach w charakterze cichego obserwatora byłaby ciekawszym zabiegiem, a widzowie mogliby częściej odnosić to co widzą na ekranie do reakcji tego lubianego i sympatycznego barda. Taki element komediowy mógłby podnieść walor całej produkcji.
Niemożliwe do zrobienia? Inna epoka? Jaska wtedy nie było? No hej! Przecież o wszystkim opowiedziała mu elfka, która ma władzę nad czasem i przestrzenią…
Drugi czynnik to czas serialu. Idę o zakład, że oceny były tak negatywne, a krytycy nie szczędzili nad Rodowodem Krwi gorzkich słów, ponieważ zmarnowali cztery godziny z życia. Gdyby skondensować ten jałowy i nijaki materiał do pełnometrażowego filmu, wówczas po trwającym 1,5h seansie odbiór mógłby być nieco inny. To tylko teza…
Podsumowanie
Dość długo czekałem na Wiedźmina: Rodowód Krwi, ale jestem jednostką dość podatną na opinię innych ludzi i tak przytłaczający nawał negatywnych ocen w dniu premiery skutecznie odstraszył mnie od obejrzenia tego serialu.
Obejrzeliśmy go po upływie blisko dwóch miesięcy od pojawienia się w sieci, na chłodno i bez wszechobecnej mody na „kopanie” producentów, a jedynie w charakterze ciekawostki i sprawdzenia, czy aby na pewno jest aż tak źle.
I owszem, jest źle, a momentami nawet tragicznie, lecz uważam, że z perspektywy fana kina fantastycznego warto czasem sięgać po tego typu nieudane tytuły, aby mieć szerszy obraz jakościowy powstających obecnie produkcji. Taki punkt odniesienia jest bardzo cenny, pomaga zwracać uwagę duży wachlarz czynników wpływających na jakość serialu.
Pewnie da się jeszcze bardziej zepsuć uniwersum Wiedźmina i Netflix ma tutaj spore pole do popisu, jednak faktem jest, że coś w tej firmie dzieje się niedobrego. Nie jestem znawcą filmowego biznesu na tyle, aby podejmować w tym temacie polemikę.
Nie mniej odczuwam duży niesmak do tej „pepliksowej” produkcji, ponieważ jak zapewne wielu innych widzów, obdarzyłem tą markę sporym kredytem zaufania po dwóch sezonach głównego serialu o Geralcie, podczas gdy wielu rzucało weń obelgami.
Tym razem do tłumu rzucającego kamieniami dołączam i ja.