Kamilu, czy do reszty postradałeś zmysły i zatraciłeś w sobie rozum i godność człowieka? Czy nie wystarczy ci, że straszysz swoich znajomych marnymi wpisami z katolickiego bloga, którego prowadzisz równolegle do tego? Psujesz sobie markę, której rozwojem zainteresowała się garstka wiernych ci przyjaciół. Niszczysz religijnym contentem kolejną internetową przestrzeń, w której rzekomo miałeś pisać o swoich zainteresowaniach… Radykał. Katol. Szur.
Anonimowy hipotetyczny nieintencjonalny odbiorca kato-contentu
Nim ktokolwiek zablokuje mnie na facebooku, chciałbym się nieco, hmmm… Wytłumaczyć. O swojej przynależności do konkretnej wspólnoty wyznaniowej piszę publicznie od około półtorej roku, nie bojąc się opiniować wielu związanych z tym tematem kwestii. Mimo to cenię sobie swego rodzaju rozdzielność tematyczną między tamtym, a tym blogiem, aby nie odstraszać osób, które szukają określonych treści. Pragnę wszystkich jedynie uspokoić – nie mam zamiaru przełamywać tego status quo.

Nie zmienia to jednak faktu, że niesamowicie jara mnie taki właśnie styl życia, a wprowadzanie do własnej codzienności moralności dawnych wielkich ludzi, którzy ukształtowali naszą kulturę, pasjonuje mnie każdego dnia. Czytam, słucham, analizuję i dochodzę do wniosku, który żywo rozpatrywali już starożytni – we wszystkim ważny jest umiar. Później napiszę o nim nieco więcej.
Pragnę jedynie tutaj wyjaśnić, że katolicka historia, moralność i filozofia są dla mnie nie tylko żywą religią, ale także fascynującą pasją, którą rozwijam na rozmaitych płaszczyznach. Postaci z historii Kościoła są dla mnie na tyle inspirujące, że sam często chciałbym tak bardziej szczerze żyć wiarą. Ta właśnie myśl sprowadziła mnie do kolejnego wniosku – nie jestem jakimś rozszczepionym tworem, który od poniedziałku do piątku pracuje zawodowo, co niedzielę chodzi na Mszę, popołudniami zamienia się w ojca i męża, a wieczorami jest graczem i krytykiem filmowym, czasem modelarzem i rysownikiem (zależy od nastroju). Te wszystkie sprawy tak naprawdę łączą się u mnie w jedno, a wynikiem tego połączenia jestem ja, Kamil. Byłbym hipokrytą, gdybym podejmując jakąś aktywność, całkowicie zerwał z przeszłością, udając kogoś zupełnie innego. Wówczas naprawdę zasługiwałbym na miano fanatyka i odszczepieńca. Wszystkie te sprawy, o których napisałem powyżej, stanowią właśnie mnie – taki jestem, nie mniej i nie bardziej.

Czy zatem katolik może grać w gry? I czy wolno mu grać w Diablo? Jeśli nie, to czy oznacza to, że zaprzedał duszę szatanowi i teraz pójdzie do piekła? No cóż… Chyba rozumiecie, co pragnę Wam tutaj napisać.
Nie dać się wciągnąć w wirtual
Wydaje mi się, że tutaj właśnie leży sedno całego demonizowania gier przez dojrzalsze pokolenia i niektóre kręgi etniczne, czy religijne, ponieważ styka się tutaj brak prawdziwej znajomości tematu z realnymi przykładami nadużywania świata wirtualnych rozrywek. Ta niebezpieczna mieszanka zdaje się tutaj być zapalnikiem wszelkiej niechęci wobec graczy i wyolbrzymiania ryzyka wypływającego z gamingu, przy jednoczesnym niedostrzeganiu wymiernych korzyści tegoż pięknego i przyszłościowego hobby, a dla niektórych może i źródła utrzymania. Branża gier rozwija się w tempie wykładniczym, jednak niestety bywa ona mocno i niepotrzebnie wyhamowywana przez betonowe i ignoranckie podejście osób trzecich.

Musimy jednak trzeźwo spojrzeć na drugi biegun zjawiska rozpędzającego się gamingu. Jest to rozrywka jak każda inna, a zatem prowadzić może ona do rozmaitych uzależnień i wypaczeń rzeczywistości, co w sposób jasny jest zgubne w skutkach dla samego gracza. Intensywny rozwój grafiki komputerowej , a co za tym idzie, fotorealizm najnowszych tytułów to sposobność do immersji w świat fikcji na takim poziomie, do którego nie mieli w ogóle dostępu gracze w latach 80-tych i 90-tych. Kreowane przez twórców gier światy zachwycają rozmachem i bogactwem detali, co tworzyć może ułudę obcowania z czymś rzeczywistym.
Zdrowo myślący gamer nawet na moment nie ulegnie temu złudzeniu, ponieważ ma pełną kontrolę nad swoją aktywnością i wie, że musi zachować emocjonalny dystans do tego, co widzi na ekranie. Gdzie zatem ukryty jest haczyk?

Miej chłopie umiar.
Protip No. 1
Z graniem jest niestety właśnie jak z używkami. Jeżeli zapalisz jednego papierosa, to nie oznacza rzecz jasna, że staniesz się nałogowym palaczem i umrzesz na raka krtani w wieku czterdziestu lat. Ale jak już powtórzysz ten rytuał kilkukrotnie, to może okazać się, że po prostu lubisz świeży dopływ nikotyny i będziesz palić częściej i częściej. Nim się obejrzysz, okaże się, że nie wychodzisz już z domu bez paczki papierosów i zapalniczki w kieszeni, a ich brak jest bezpośrednim powodem twojego nieznośnego humoru. Strzeżcie się znajomi!
Pozdrawiam w tym miejscu wszystkich tych, którzy rzucili.
Niestety bardzo podobny mechanizm można zauważyć w przypadku intensywnego grania – nie ważne czy jest to brydż, szachy, czy PlayStation albo Xbox (nikt mi nie zapłacił za tą reklamę (ale gdyby ktoś był zainteresowany współpracą, to numer konta podam w PW, a niepotrzebne skreślę)). Gaming wyzwala w naszych mózgach całe mnóstwo endorfin, które wywołują u nas poczucie zadowolenia i satysfakcji. Jeżeli jesteśmy dobrzy w te klocki, to doznania są iście euforyczne i naprawdę bardzo trudno jest zakręcić ten kurek szczęścia.

Pomijam tutaj celowo gry, które w sposób nadmierny ukazują brutalność (być może napiszę o tym kiedyś), albo poprzez zbędną erotyzację treści powodują nasze zezwierzęcenie (o tym już pisałem). Raczej skupiłbym się tutaj na „normalnych” treściach w stylu historycznych strzelanek, gier wyścigowych, czy fantastycznych RPG-ów z elfami i krasnoludami, które nie tuszują swoich braków technicznych i treściowych w ekskrementach, flakach i nagich biustach.
Te pozornie niewinne gierki także mogą być dla nas na tyle wciągające, że budzić będą patologiczne zachowania, które w rzeczywistym świecie stanowić mogą zagrożenie dla otoczenia. Złość, furia, wulgaryzmy – przeciwnicy gier lubią wynosić na światło dzienne takie obrazki, aby przedstawiać swoje argumenty na ograniczenie dostępu do tego typu rozrywek dla przedstawicieli młodego pokolenia. Cóż za epickie zepsucie sprawy…
Co zatem możemy zrobić? Niestety, ale mam wrażenie, że ignorantów z tego świata po prostu się nie pozbędziemy. Możemy za to na przykład lepiej kontrolować swój czas spędzony przed ekranem tak, aby nasz mózg mógł odrobinę odpocząć pomiędzy mordowaniem goblinów, a kolejnym meczykiem w fifce. Rower, siłka, a może spotkanie ze znajomymi? Jest wiele sposobów na to, żeby zachować zdrowy umiar w graniu i nie stracić kontaktu z rzeczywistością, ale przy tym nie rezygnować z tego co lubimy. Nie ma nic gorszego jak sztywne, zero-jedynkowe podejście do życia, w którym wszystko jest albo czarne albo białe. Koncentrowanie całej swoje energii na jednym, ale także całkowite rezygnowanie z innych rzeczy (jeżeli oczywiście nie jest to narkotykiem, filmami gore, albo chamską golizną – to powinno się dla dobra własnej godności odrzucić) świadczy najzwyczajniej o… Głupocie.

Złoty środek.
A tak sobie coś mądrego chciałem napisać…
A zatem – tak – katolik może z czystością sumienia „popykać” w gierkę, pod warunkiem oczywiście, że nie wsiąknie w nią za bardzo i nie będzie krzywdził ludzi. Po prostu.
Diabolo pomidoro
Wybaczcie mi proszę ten zbyt długi prolog do głównego tematu artykułu, ale muszę się przyznać, że celowo zagrałem tutaj na akcencie z popularnego kilka lat temu mema z pewnym księdzem i jego wykładem o okultyzmie. Kanwa do niniejszego wpisu nie jest zbyt wyszukana, a może nawet trąci prostactwem i powierzchownością, ale znajduję kilka mocnych kontrapunktów dla wspomnianego kultowego nagrania, które obiegało polskiego jutjuba, tak że jestem w stanie zaryzykować poniższą tezę:
Diablo to na wskroś chrześcijańskie uniwersum.
Kamil
Nim ktokolwiek wezwie dla mnie egzorcystę, bardzo proszę jeszcze o minimum cierpliwości, abym mógł krótko uargumentować to odważne stwierdzenie. Jeżeli wyzbędziemy się ignoranckiej zero-jedynkowości i niesprawiedliwych uprzedzeń, a do tego podejdziemy na chłodno do omawianego tematu, zachowując dystans do wirtualnego świata fikcji, to okazać się może, że podjęte analizie uniwersum nie jest wcale aż tak złe, jak próbował je przedstawić zza ambony pewien nie do końca zaznajomiony z tematem gier kapłan. Mało tego, ośmielę się także stwierdzić, że Diablo pod wieloma względami jest szlachetniejsze niż inne, bardziej niepozorne tytuły.
Jako aktywny katolik muszę tylko zaznaczyć, że wierzę w dobro i zło, zatem oszukałbym Was twierdząc, że żadne ryzyko z grania w tą grę nie płynie, ale zapewniam Was jako wieloletni gracz i świadomy chrześcijanin, że nie jest ono większe niż w przypadku fify czy Battlefielda. To tak tytułem wstępu, aby powstrzymać drwiące uśmiechy religijnych sceptyków, którzy dotarli z lekturą tego wpisu tylko po to, aby odwdzięczyć się uszczypliwym komentarzem.

Niebiosa muszą zwyciężyć
W omawianym uniwersum nie mamy do czynienia z głównymi dogmatami wiary katolickiej, jednak pewne elementy pochodzące z historii i tradycji naszego kręgu kulturowego, zostały wiernie przeniesionych do gier. Jest to przede wszystkim wizja zastępów anielskich zwalczających siły piekielne, które próbują zdominować świat ludzi. Taka luźna koncepcja walki dobra ze złem pozostawia oczywiście wiele niedomówień, o które mogliby się obrazić religijni puryści wyczekujący mocnej argumentacji na poparcie przedstawionej przeze mnie tezy, ale zaznaczam – pamiętajmy, że nadal mówimy tylko o świecie wirtualnej rozrywki, a nie o poważnej życiowej kwestii – zachowujmy zdrowy dystans, a nikomu nie stanie się krzywda.
Nie możemy oczywiście przejść obojętnie obok kwestii magii i okultyzmu przedstawionego w uniwersum Diablo, jednak jest to jedynie łyżka dziegciu w beczce miodu, którą jest główny cel postawiony przed graczem – walczyć i osiągnąć zwycięstwo po stronie Dobra, a nie Zła. Tytułowy Diablo to w istocie nasz nemesis, którego musimy pokonać, wykańczając wcześniej po kolei jego popleczników. Gracz nie wciela się w diabła ani demona, co mylnie sugerować może tytuł – warto zatem zaznajomić się treścią, zanim ktokolwiek odważy się ocenić produkt po okładce.
To wszystko oczywiście jest zbędnym marnowaniem czasu osób, które świetnie znają lore gry, jednak uważam, że informacja ta warta jest jasnego zaakcentowania. Celem gry jest pokonanie jak największej liczby demonów i zniszczenie ich przywódcy, bez względu na jego imię, orientację i kolor łusek na tyłku. Stając w szeregach światłości idziemy wprost na mroczne zasieki zła, ratując przy tym wiele niewinnych istnień.
Może i czuć tutaj apokaliptyczną surowość, jednak jest to iście biblijne przesłanie!
Niewolnik dobra
Obok nekromantów i czarownic zaburzających ten ideologiczny ład, jedna kwestia dość mocno mnie dotyka, a która nie ma nic wspólnego z chrześcijańską filozofią i dogmatyką. Chodzi mi o wolną wolą człowieka, czyli brak przymusu do opowiadania się po którejkolwiek ze stron konfliktu. Istotnie tak właśnie wygląda prawdziwe życie, że możemy dokonywać dobrych wyborów, ale także nikt nas nie uchroni przed popełnieniem błędu. Dobro i zło w kontekście wolnej woli posiadają to samo pole do przejmowania kontroli w naszych wyborach, których imperatywem sprawczym jesteśmy sami w sobie. Nie można rzecz jasna postawić między nimi znaku równości, ponieważ wówczas cała etyka chrześcijańska nie miałaby sensu, a i wiele cywilnych praw moralnych tego świata jest zbudowanych na tych samych założeniach.
Powinniśmy dążyć do bycia dobrymi ludźmi, ale mamy godność samodzielnego dokonywania decyzji, stąd ryzyko popełnienia zła, którego moralnie powinniśmy unikać. Jak widać zatem istnieje etyczny kompas, którym większość cywilizowanego świata się kieruje, ale akurat w sferze chrześcijaństwa nie ma przymusu czynienia dobra. Rozliczenia z doczesnych uczynków spodziewamy się pośmiertnie.
Odmiennie jest właśnie w grach Diablo, gdzie dobra strona i przeznaczony jej kierunek są graczowi narzucone, a to nie jest po chrześcijańsku poprawne. Zdecydowanie wolę pewnego rodzaju gamingowe eksperymenty, w których gracz ma takie same szanse na bycie dobrym i złym. Finał z oczywistych względów nie może być identyczny, bo idzie za tym logika moralnych mechanizmów, na których budujemy prawo od tysiącleci, ale gracz istotnie jest wolnym człowiekiem i ma pełen wybór.
Bardzo chętnie poświęciłbym temu tematowi osobny wpis, który chciałbym oprzeć na kanwie serii The Elder Scrolls – dajcie proszę znać w komentarzach, czy jesteście tym wątkiem zainteresowani. Bardzo ciekawą kwestią dla mnie jest to, jak łatwo w tego typu grach jest nam zboczyć z torów moralnej poprawności, celem osiągnięcia mocniejszych doznań, tłumacząc sobie, że „to tylko gra”. Zaskakującym może być też fakt, że są dostępne pozornie brutalne gry, które paradoksalnie umożliwiają pozytywne ich ukończenie przy zastosowaniu całkowego pacyfizmu. Albo tytuły, w których musimy podejmować trudne decyzje, kształtujące charakter głównego bohatera, a tym samym odrobinę i nasz. W takim kontekście zacierać się może postawione na początku tego rozważania ultimatum, że jedynym gwarantem dobrej dla człowieka rozgrywki jest całkowity dystans psychiczny od wirtualnego świata. Czy taki stan w ogóle da się w niektórych grach osiągnąć? Tutaj odpowiedzi wcale nie są takie oczywiste.
mobajler #4
W tym miejscu tak na dobrą sprawę mogę postawić dopiero tytuł serii felietonów, w której analizuję gry mobilne, ponieważ dotychczasowe rozważania mają wymiar o wiele bardziej uniwersalny, niż wąskie ramy tego bloga są w stanie przyjąć i przetworzyć. Mam nadzieję, że będziecie dość liberalni podczas lektury i wybaczycie mi pewne potknięcia.
Spróbujmy zatem. Diablo Immortal to naprawdę dobry mobilny hack’n’slash i jestem przeciwnikiem branżowej nagonki na ten tytuł. Stwierdzam, że można się w nim dobrze bawić bez wydania grosza i czuję silną łączność tej produkcji z Diablo 3, a która to część również miała duże grono przeciwników. Ja w jeden i drugi tytuł zatopiłem się z dużą przyjemnością, czując satysfakcję z niezbyt wygórowanego poziomu trudności – w końcu jestem typowym „starym”, który nie ma czasu na maksowanie drzewek umiejętności i wielogodzinny grind ekwipunku. Cenię sobie casualowość, która niestety stała się obiektem krytyki ze strony bardziej wymagających odbiorców, ale cóż – takie są uroki wolnego rynku gier.
Sterowanie bohaterem na dotykowymi ekranie jest OK, jednak chętnie wypróbuję akcesoria w postaci przystawek z gałkami analogowymi i fizycznymi przyciskami, ponieważ dalej uważam, że Diablo jest skrojone pod grę na padzie.

O tak! Po napisaniu tego artykułu pewnie nienawidzą mnie katolicy i niekatolicy, ateiści, moraliści, prawnicy, konsolowcy i pecetowcy. Bardzo proszę – tylko nie bijcie w szczepionkę! Chcę nadal grać i pisać blogi.
PS. Koniecznie napiszcie co Wy sądzicie o tym produkcie od Blizzarda, na który przyszło nam tyle czekać. Jesteście równie zadowoleni co ja, czy może zawiedzeni czekacie już tylko na D4, a Wasz entuzjazm stygnie z każdą tego typu recenzją pseudospecjalisty?