Dzięki dobrodziejstwom platform streamingowych można cieszyć się całkiem przyzwoitej jakości produkcjami filmowymi bezpośrednio z domu. To wspaniałe uczucie móc oddawać się przyjemnym seansom, bez obcych i hałaśliwych niekiedy współodbiorców, serwujących co jakiś czas kopniaki w oparcie naszego fotela. A sam fotel? Cóż tam się mogło dziać wcześniej…
Nie mam oczywiście nic przeciwko chodzeniu do kina, ale w ostatnim czasie jakoś cenię sobie wygody zacisza domowego, dlatego też nie złożyło się, abym obejrzał czwartą odsłonę Matrixa na dużym ekranie. Sposobność do poznania długowłosego Neo nadarzyła się dopiero dla nas niedawno, kiedy po szybkim odświeżeniu Trylogii razem z żoną postanowiliśmy sprawdzić, co oferuje czwarta część.
Kilkanaście lat przerwy dla fanów uniwersum mogło zmienić równie dużo, co u twórców, jednak Matrix jest światem na tyle ikonicznym i kultowym, że każdy chyba mógłby wymienić w środku nocy kilka jego cech charakterystycznych, których moglibyśmy się spodziewać w „czwórce”.
Nowa aktualizacja oprogramowania
Jak się okazuje jednak, zmiana nastąpiła nie tylko w dokumentach urzędowych reżyserii oryginału, ale i w samym Matriksie, który zyskał nowe funkcjonalności i postaci, ale niestety stracił wiele cech, które budowały jego obraz i legendę.
Otóż same Zmartwychwstania to jedynie słowo rzucone na wiatr, ponieważ niewiele w nich zostało z Trylogii, której rozszerzenia chcieliby fani uniwersum. Nowa Macierz co prawda tworzy jeszcze doskonalszą iluzję świata, do którego Pan Anderson nie czuje przynależności, jednak sama koncepcja parodiowania oryginału i oparcia go o fabularny trzon, który jest na dobrą sprawę kalką z poprzednich części, może być rozczarowująca.
Błąd w systemie
Brak znanej wszystkim wszędobylskiej zieleni, surowości i syntetycznego klimatu, to w istocie celowy zabieg, który ma zapewne wzbudzić w odbiorcach złudzenie uczestnictwa w czymś „poza” Matriksem, na co daje się przez pewien czas nabierać także główny bohater, jednak całkowite oderwanie od klasycznej estetyki moim zdaniem działa na minus produkcji.
Słaby i rozkojarzony Neo, który traci część swoich zdolności na rzecz kobiecych postaci, to również może być wymuszone posunięcie, wynikające ze zmian ideowych w świecie, które nastąpiły od premiery trzeciej części. Nie winię tutaj w żadnym wypadku Wachowskich, ponieważ filmowe wzmacnianie kobiet to ogólny trend, zauważalny w ciągu ostatnich kilku lat. Kobiece rebooty znanych produkcji po prostu czasem są udane, a czasem nie trafiają w świat przedstawiony. Komuś najwyraźniej nie pasowała koncepcja męskiego Wybrańca…
Pomijając już powyższe niuanse, które w mojej opinii nie mają aż tak dużego wpływu na sentymentalny powrót do przeszłości, to bez wątpienia zabrakło mi tutaj dwóch aktorów, którzy dopełniali matriksowości, zaraz obok Keanu Reevesa. Mam tutaj na myśli Hugo Weavinga i Laurence’a Fishburne’a – bez nich moim zdaniem Matrix to nie Matrix. Nowy Smith i nowy Morfeusz to oczywiście całkiem zgrabnie wykreowane postaci, zagrane z humorem, który wkradł się do nowej części momentami aż za bardzo, jednak widz o tak silnym przywiązaniu do tradycji, jak ja, wymaga większej ilości „kotwic”, które umocnią go w przekonaniu, że ogląda sequel lubianej serii.
Kuchenne rezurekcje
Podsumowując, nie mogę uznać czwartej części Matrixa za złą i niewartą polecenia, jednak silne uczucie obcowania z produktem oderwanym od znanej marki, jest u mnie powodem pewnego dyskomfortu i zawodu.
Twórcy postawili na zupełnie nowy format, zrywając ze stereotypami i łatkami, w które przez lata obrosło uniwersum. To świeże i dowcipne spojrzenie jest OK, ale tylko do pewnego momentu, kiedy to widz oczekuje znanych dobrze z Trylogii nut, a dostaje w zamian kolejny żart.
Wydaje mi się, że świetnym podsumowaniem nowej części jest sposób przedstawienia samego Neo, który niewiele ma już w sobie z bohatera, którego zapamiętaliśmy. Niestety, ale więcej pewności siebie w przechwytywaniu niebezpiecznego żelastwa ma teraz Magda Gessler, a dawna legenda Matrixa stanowi już tylko przerażone i zmęczone tło do nowych trendów, postaci i wydarzeń.

Matrix to bullet-time
Chciałbym wreszcie na samym końcu odnieść się do słów jednego z bohaterów czwartej części, który w scence post-creditsowej mówi tylko, że „Matrix to bullet-time”.
Może faktycznie tak jest i nowa część cyklu przygód o Neo celowo miała przybrać nurt przygód o Trinity, a nowa forma i jej humor ominęły mnie w zwolnionym tempie dzięki nowoczesnej wizji współczesnego kina według Wachowskich… Być może po prostu jestem kiepskim punktem odniesienia, zbyt anachronicznym, by cieszyć się Matriksem innym niż te, które znam?
Dajcie koniecznie znać co sądzicie o „czwórce”!