[Modelarnia] Focke Wulf Fw190D-9 DORA – ZTS Plastyk 1:72 – cz.2

Sporo czasu upłynęło odkąd rozpocząłem sklejanie Foki, jednak nie porzuciłem tego hobby i skrupulatnie planowałem dalsze kroki, wdrażając się teoretycznie w modelarskie techniki. Przygotowania do tego etapu budowy modelu podjąłem już w czasie trwania Adwentu, kiedy to poczyniłem znaczne kroki w kierunku stworzenia kokpitu pilota, wykorzystując maksimum swoich obecnych umiejętności…

Come back miał już miejsce w pięknych świątecznych okolicznościach.

Tak jak już wspominałem w poprzedniej części, malowanie odbywać się będzie za pomocą pędzli i farb akrylowych w tubkach – takich jak do malowania obrazów. Nim jednak doszło do pierwszego zanurzenia pędzla, trzeba było zrobić research.

Oryginalny kokpit Dory nie zachwycał kolorystyką…

Przystąpiłem zatem do mieszania farb, celem uzyskania odcienia maksymalnie wiernego pod względem historycznym. Nie jestem w tym dobry, ponieważ plastikowy model maluję pierwszy raz w życiu, jednak uzyskany efekt okazał się całkiem zadowalający.

Tym kolorem malowałem wnętrze kokpitu.

Przed pomalowaniem powierzchni deski rozdzielczej i okolic fotela pilota, chciałem jeszcze sprawdzić pasowanie obu połówek kadłuba.

Wszystkie krawędzie wymagały dokładnego szlifowania z uwagi na liczne nadlewki plastiku.

Czasem zwykłe przyłożenie dwóch części na sucho potrafi pokazać pewne mankamenty, które wymagają poprawienia – tak było i tym razem.

Not perfect, not terrible… Nikt z tego strzelać nie będzie.

Podczas pierwszego malowania moim błędem było zbyt obfite nakładanie farby na model, bo przez jej gęstą konsystencję widać było wyraźnie pociągnięcia pędzlem. Być może powinienem ją jakoś rozcieńczać?

Mimo wszystko wyszło moim zdaniem całkiem przyzwoicie i dopiero mocne światło latarki uwydatniło nierówności.

Teraz przyszedł czas na połączenie obu dużych elementów i choć nie obyło się bez przyklejenia palców do kadłuba, to uniknąłem przesunięcia między częściami, co nie było łatwe – suche przymiarki wykazały brak dobrego pasowania elementów złącznych.

Na wierzch części dziobowej trafiły karabinki.

Innego zupełnie dnia, dysponując świeżym umysłem, podszedłem do kwestii sklejenia skrzydeł i ich montażu do kadłuba – wysoce karkołomna operacja, ponieważ zapomniałem już jak klei się ze sobą elementy o sporej powierzchni kontaktu.

Mówią, że „nie taki diabeł straszny”… Mylą się!

Po wielu szlifach pilnikiem udało się w miarę dobrze scalić górne powierzchnie skrzydeł z ich wspólną dolną częścią. Zdawało mi się na tym etapie, że najtrudniejszą robotę mam już za sobą…

W świetle świecy wszystko wygląda od razu lepiej.

Formalnością było już tylko połączenie ze sobą wykonanych do tej pory sekcji – model wreszcie zaczął prezentować się jak samolot.

Już rwie się do lotu…

Po czystym montażu dużych elementów, przyszedł czas na zamknięcie kokpitu za pomocą owiewki. Zanim jednak podjąłem ten nieodwracalny krok, postanowiłem zwiększyć nieco atrakcyjność wnętrza, które było do tej pory bez szczególnego polotu.

Dodałem od siebie wykonane z kartonu pasy bezpieczeństwa i wszystko wokół oszklenia pomalowałem farbą, której odcień miał zbliżyć się do tego, którym będę malował górną część kadłuba. Prawdę mówiąc wyszedł odrobinę za ciemny i brązowy, ale powierzchnia jest na tyle mała, że nie psuje efektu, a będę wiedział na przyszłość jakie proporcje zastosować.

Wyszło trochę niechlujnie, ale uczę się dopiero – kolejny model będzie lepszy!

Ponadto postanowiłem nie wklejać kalkomanii reprezentującej zegary na pulpicie – te producent przewidział w kolorze czarnym i nie byłoby ich widać. Zamoczyłem wykałaczkę w białej farbce i zrobiłem kilka kropek, które miały dodać modelowi nieco waloru estetycznego.

Ten etap uzmysłowił mi, że przy tak małej skali wszelkie niedociągnięcia wychodzą dopiero na zdjęciach…

Nie umiałem wpaść na tym etapie na jakiś konstruktywny dodatek, stąd też zamknąłem wnętrze owiewką, niczym mumię w sarkofagu – będzie to już tak wyglądać niezmiennie po wieki wieków.

Nie jest to majstersztyk, ale od czegoś trzeba zacząć.

Ubrudzona klejem owiewka zamknęła pewien etap budowy, stąd też zrobiłem sobie przerwę w modelowaniu na czas Świąt.

Potem będzie trzeba pomalować jeszcze konstrukcję nośną owiewki.

Podczas kolejnej sesji modelarskiej postanowiłem skończyć klejenie elementów z zestawu, aby zostawić na koniec już tylko malowanie i oznakowanie samolotu. Przyznam szczerze, że ten ostatni etap budowy był dla mnie wyjątkowo łatwy i przyjemny, pomimo operowania małymi i delikatnymi elementami.

Na pierwszy ogień poszedł montaż podwozia, które de facto skleiłem już kilka miesięcy temu…

Osłony boczne kół wymagały odrobinę cierpliwości, ponieważ klejenie odbywało się jedynie na dwóch malutkich wypukłościach, przez do części łatwo przesuwały się między sobą.

Podwozie po sklejeniu trzyma się bardzo solidnie.

W końcu przyszedł czas na wybór wyposażenia pod kadłubem – dodatkowy zbiornik paliwa vs bomba. Z uwagi na historyczne przeznaczenie tego myśliwca, bardziej rozsądnie byłoby wybrać pierwszy wariant, ale bomba lotnicza po prostu wygląda lepiej!

Wszystkie dodatki pod kadłubem zamontowane w swoim miejscu. Pojawiły się także stateczniki na ogonie.

Jeszcze trzeba było tylko przykleić dwie antenki / tyczki / bulbulatory i montaż można było uznać za skończony.

Tak się prezentuje model bez kolorów.

Nie ukrywam, że lekko drżę na myśl o malowaniu, ale jednak z drugiej strony jestem mocno podekscytowany tym etapem. Uważam, że model udało mi się skleić całkiem czysto jak na miarę swoich umiejętności, zatem mam nadzieję na przyjemny efekt finalny.

Do zobaczenia w kolejnej części. Z pasją!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s