Trudno na razie stwierdzić czy kino z gatunku monster movies przeżywa aktualnie swój renesans, jednak zauważalnie zwiększona podaż produkcji tego typu w ostatnich latach wskazuje jasno na pewien trend – ludzie lubią oglądać walki śmiercionośnych kolosów. Oglądalność najnowszego filmu studia Legendary Pictures zdaje się tylko potwierdzać tą tezę.
O ile Godzilla – najsławniejszy z kaiju, rządzący srebrnym ekranem w Azji od kilku dekad, nie wywołuje u mnie wielkich emocji, tak znajdowałem się pod bardzo dobrym wrażeniem Konga w odsłonie Wyspa Czaszki, stąd mając w pamięci tenże obrazek, udałem się do kina na zapowiadane „wielkie starcie” wyżej wymienionych delikwentów.
Muszę przyznać się szczerze, że nie miałem zbyt wysokich oczekiwań wobec omawianej produkcji, bowiem idea wielkiego monstrum siejącego zniszczenie na ludzkości nie obiecuje widzowi nic więcej, niż proste, głośne i efekciarskie hollywoodzkie doznanie. Nie debatując zbyt długo nad wyborem produkcji, po prostu poszedłem do kina i…
Godzilla solidnie zdzieliła mnie ogonem w głowę!
Na tytułowe starcie nie trzeba czekać zbyt długo i choć jest to jawny spoiler, to musiałem sobie na niego pozwolić, aby rozwiać obawy wszelkim malkontentom, którzy sądzą, że do konfrontacji Tytanów dojdzie w finale filmu i nie potrwa ona zbyt długo (sam się do nich zaliczałem). Akcji opartej na walkach potężnych bestii jest w tej produkcji bardzo dużo i cieszy ona różnorodnością ujęć i zastosowanych efektów.

Sam fakt, że CGI pcha CGI z pewnością nikogo nie dziwi – w końcu Jackson’owy reboot King Konga już dawno wyznaczył tutaj standard, który sukcesywnie szlifowany jest technologicznym postępem. Kinowa fantastyka musi cieszyć oko efekciarstwem i tak też dzieje się tutaj.
Polecam 3D.
Serio – to nie jest jeden z tych filmów, którego sceny akcji nikną w gąszczu kwestii dialogowych, stąd bogactwo dynamicznego ruchu wysyła nam jasny komunikat – zobacz mnie w trójwymiarze!
Być może jest to główny czynnik decydujący o mojej ocenie, ponieważ „płaska” wersja filmu byłaby już tylko zwykłą hollywoodzką głupawką, ale i tak muszę z pełną powagą stwierdzić, że warto dopłacić za seans 3D.

Psssst. Chcesz trochę teorii spiskowych? Mam ich sporo.
Fabularnie Godzilla vs. Kong wypada raczej typowo dla filmów z wielkimi potężnymi istotami, między którymi próbują odnaleźć się znacznie słabsi ludzie, wraz ze swoimi mały problemami i tragediami. Bez trudu rozpoznamy postaci z poprzednich produkcji ze świata MonsterVerse, które w miarę postępu akcji są rozdzielane, odkrywają kluczowe dla losów świata tajemnice po to, aby na końcu przy ogromnej dozie szczęścia uratować sytuację i spotkać swoich bliskich. Ot, zwykła jałowa kaszka, bez rewolucji…
Ale nie do końca! Jeżeli bowiem spojrzymy na całość i odsiejemy takie techniczne bzdury jak dwa kolosy walczące na pokładzie lotniskowca (tutaj odtwórz w myślach dźwięk wydawany przez świerszcze), to otrzymamy całkiem zgrabny album teorii spiskowych i motywów wyjętych z panteonu kina science-fiction.
Megakorporacje próbujące kontrolować świat, walka o gatunkową dominację, ukryty potężny ekosystem, stanowiący terytorium rozmaitych kaiju i dom przodków Konga, odwrócona grawitacja, a może super-zaawansowane pojazdy latające? Do wyboru.
Natłok różnych nurtów i teorii może nieco przytłaczać widza, jednak całość została bardzo zgrabnie ze sobą uszyta, przez co dobrze się to ogląda, choć podświadomość nie pozwala pozbyć się myśli, że wszystko jest stekiem bzdur…

Prawie jak ludzie
Nie można w tym wszystkim nie zauważyć osobowości tytułowych Godzilli i Konga, które producenci wytworzyli już wcześniej na potrzeby solowych filmów obu postaci, a które to musieli w sensowny fabularnie sposób podtrzymać.
Godzilla jak na gada przystało, woli trzymać się na uboczu – w pojedynkę, co motywowane jest jej potrzebą stania na szczycie drabiny ewolucyjnej. Osobnik alfa może być tylko jeden, a znając już ludzi, nie widzi w nich wielkiego zagrożenia, wykazując zatem względem naszego gatunku raczej obojętność (postronne ofiary pośród homo sapiens, to tylko niezbędny środek do osiągnięcia głównego celu).
Kong z kolei jako nasz wielki owłosiony krewniak odnajduje w sobie bardziej ukierunkowane emocje względem ludzi – selekcjonuje między tymi, którzy o niego dbają i chcą mu pomóc, a tymi, którzy chcą wykorzystać jego siłę do osiągnięcia własnych celów. Będąc pod wpływem jednych i drugich, musi bardzo szybko podejmować decyzje w obliczu zagrożenia, a ponadto chciałby dowiedzieć się czegoś o swoich przodkach i odnaleźć innych przedstawicieli swojego gatunku.
Motywy działania oraz stosunek do samej tytułowej konfrontacji jest dla obu tych kolosów zupełnie różny, jednak zaobserwować można w nich niebywałą inteligencję i zaangażowanie w działaniu, które dają obojgu szansę na wytworzenie nici porozumienia. Na horyzoncie bowiem pojawia się nowe, niespodziewane zagrożenie…
Godzilla vs Kong mnie nie zawiódł, jednak trzeba jasno określić kryteria oceny tego typu produkcji. Film spełnia wszystkie wymagania dobrego kina monster movie, które samo w sobie może i nie jest zbyt wysokich lotów, jednak zapewnia niezobowiązującą i intensywną dawkę rozrywki.